Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapalona sportsmanka, która dotychczas z górnej loży, w towarzystwie dwóch jakichś kuzynek, śledziła przebieg gonitw. Nie znał jej Grot, gdyż panna, od dłuższego czasu zamieszkująca zagranicą, ledwie od paru dni przebywała w Warszawie.
— Moja siostra!.. — mruknął Świtomirski, kiedy panna Tina przystanęła przed nimi.
Grot skłonił się z szacunkiem.
— Prosiłam brata, żeby mi pana przedstawił! — rzekła niezwykle uprzejmie. — Zachwycona jestem wyścigiem! Podobna wygrana... Znakomity z pana jeździec, panie Grot...
Policzki Grota zabarwił rumieniec. Rumieniec ten wywołał nie tylko uporczywie utkwiony weń wzrok hrabianki, ale i niezasłużona pochwała. Wszak wyścig mógł wygrać inaczej i łatwiej.
— Nie moja zasługa a „Magnusa“! — bąknął szczerze.
— No... no... Co za skromność! — zaśmiała się w odpowiedzi.
Stali tak przez chwilę mierząc się nawzajem spojrzeniem. Podczas, gdy chabrowe oczy Tiny Świtomirskiej patrzyły jakby z nieco wyzywającą zachętą — oczy Grota opuszczały się coraz niżej.
— Śliczna dziewczyna! — pomyślał. — Jaka to szkoda, że ze mnie tylko żokiej...
Hubę, który spieszył do łoży swej przyjaciółki, pani Irmy, znudziła ta niema kontemplacja.
— Przepraszam... Muszę odejść!... — oświadczył. Grot zrozumiał aluzję.
Raz jeszcze skłoniwszy się z szacunkiem i ucałowawszy wyciągniętą doń rączkę hrabianki, bez słowa, oddalił się w kierunku garderób. Idąc, tylko w duchu, powtórzył:
— Szkoda, żem żokiej...

45