Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ryk tłumów, ryk tak potężny, że zdawało się drży od niego cały mokotowski tor, udowodnił Smithowi, że nie uległ on bynajmniej pomięszaniu zmysłów.
— Grot... Grot... Grot... Wygrał... „Derby“. Bije „Ruth“, jak chce!... Niech żyje Grot!... Niech żyje Grot!... Niech żyje „Magnus“!...
Niech żyje Grot...
Grot żył. Był zdrów i cały. Był zwycięscą.
Nic nie rozumiał.
W jaki sposób udało mu się zbiec z willi? Kto go uratował? Kto dopomógł do ucieczki? Co znaczyła otrzymana od wspólników kartka — że ładunek spoczął w wyznaczonem miejscu... Zdrada?
Teraz nie obchodziło go nic — że „Magnus“ wyprzedza „Ruth“ o parę długości. Nie obchodziło go, że „Derby“ przegrał i że Grotowi gotują żywiołową owację...
Jak błyskawice krzyżowały się myśli...
Należy ocalić własną skórę...
Przybył do celownika drugi. Sam nawet nie wiedział o tem — również dobrze mógł przyjść trzeci i czwarty...
Najchętniej w tej chwili zsiadłby z konia — i rzucił się do ucieczki. Niemożebne! Gdzież uciekać przez wyścigowe pole? Zwróci powszechną uwagę.
Co robić?
W żokiejskiej kurtce broni nie posiada. Nie może nawet stawić oporu... Acha, tak najlepiej...
Zbliży się do wag — wtedy wśród ogólnego zamieszania ucieknie. Okrzyki, oklaski, owacja dla Grota — wszyscy zajęci będą żokiejem i rozentuzjazmowani po „Derby“.. A Grot chyba przybył

241