Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lerze z resztkami przekąsek, jakby niedawno tu odbywała się libacja...
— To pewnie te draby!... Co oni mogli wynosić? Czyżby zakradli się do opuszczonej willi zwykli złodzieje i uciekali z łupem...
Na prawo drzwi stoją otworem. Acha, gabinecik... O... i kontakt elektryczny...
Przekręcił go i siłą zdławił w gardle okrzyk przerażenia. Natomiast głośno krzyknęła Tina, która wraz z Malińskim zdążyła go dogonić i wejść do willi.
— Trup kobiety...
Tak, pośrodku gabineciku spoczywały zwłoki młodej kobiety, a wielka kałuża krwi dokoła, świadczyła, iż zgon nie nastąpił w warunkach naturalnych.
— Morderstwo...
Nagle Świtomirska, która wpatrywała się w leżącą, zawołała zdławionym głosem:
— Ależ to Irma... Morena... przyjaciółka mojego brata!... Zastrzelono ją!...
— I to przed paru godzinami! — zauważył, siląc się na spokój, Den — bo zwłoki już sztywne! Ale chodźmy dalej... Ciekawe robimy odkrycia...
Poszedł przodem, gdy Tina i Maliński jeszcze spozierali na zwłoki i zapalił w dwóch następnych pokojach światło.
— Niech pani nie wchodzi lepiej! — raptem rozległ się z tamtąd jego głos. — Tu na łóżku leży martwy Uszycki...
Tina nie mogła opanować drżenia — a zazwyczaj na nic nieczuły Maliński, stał blady, jak płótno...
— Mordownia...
Den z powrotem był w gabineciku. Zmienionym głosem z siebie wyrzucił:

232