Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powróciwszy jednak do domu, znów znaleźć nie mogła sobie miejsca. Raz po raz chwytała za słuchawkę telefoniczną, łącząc się ze stajniami, aby z ust Błaszczyka posłyszeć wciąż tą samą odpowiedź.
Chciała czytać książkę. Daremnie! Wzrok jej bezmyślnie błądził po literach.
Czy Den odnajdzie Grota? Ach, żeby odnalazł! Poco go porwano? By nie jechał w „Derby“? Zapewne! Nie zrobią mu jakiej krzywdy? Gdzie go trzymają? O, łotry.. Byle pojawił się żywy i cały...
Tak upływała godzina za godziną... Ciężkie, męczące, denerwujące godziny...
Tego dnia Tina nie jadła obiadu prawie wcale. Z trudem przełknęła parę kęsków. Po obiedzie zaś natychmiast udała się do stajni.
Przywitał ją smutny i osowiały Błaszczyk. Wszystko dokoła wydawało się smutne i szare. Nawet „Magnus“ stał z łbem ponuro pochylonym nad żłobem, jakby rozważając, co też stać się mogło z jego jeźdźcem.
— Dziwnieś pechowy „Magnusku“! — szepnęła głaszcząc ogiera po szyji. — Przez ciebie pośrednio życie sobie odebrał mój brat, obecnie może niebezpieczeństwo poważne zagraża Grotowi!
Sama nawet nie domyślała się Tina, jak bliską była prawdy wypowiadając te słowa...
„Magnus“ rzekłbyś nie uznał słuszności podobnego zarzutu. Popatrzył na nią wielkiemi mądremi oczami, niby wzrokiem odpowiadał, iż to nie on winien — a winni ludzie źli i przewrotni.
Zbyt ciężko było Tinie obecnie długo spozierać na „Magnusa“. Toć istotnie, ten koń łączył się stale z szeregiem przykrości i nieszczęść...

221