Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabianka o tej porze? Cóż znowu się stało? Co ją sprowadza? Nowe nieszczęście?...
Tymczasem głos kobiecy naglił:
— Sprawa pilna... Czy pan ubrany, panie Grot?
— Tak!
— Proszę otworzyć i wyjść...
— W tej chwili, panno Tino...
Na szczęście, nie zdążył się rozebrać. Zaniepokojony tak późnemi odwiedzinami — przelotnie zdołał dojrzeć, że dochodzi północ — zapowiedzią zapewne nieoczekiwanej przykrości, wybiegł do sionki, odsunął rygle i znalazł się na dworzu.
Ciemność panowała tam wielka, w stajniach pogaszono światła, wszystko spało dokoła. W pierwszej chwili w mroku nic nie mógł rozróżnić. Wydało mu się, że o parę kroków przed nim majaczy sylwetka niewieścia.
— To pani...
Grot nie otrzymał odpowiedzi. W tejże sekundzie jednak spadł na jego głowę z tyłu silny, zdradziecki cios. Bez jęku zwalił się na ziemię. Pochyliły się nad nim ciemne postacie.
— Prędzej zawinąć w płachtę... Do auta...
Szybko w milczeniu wykonano „robotę“. Tylko czerwcowy, ciepły wiaterek, mógł pochwycić, z bólem, przez łzy wypowiedziane szeptem słowa, kogoś, kto stał od napastników nieco opodal:
— A pisałam, żeby pod żadnym pozorem nie wychodził w nocy, ze stajni...





175