Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tuacji się wywikła, nie mniej podniecony wybiegł i Lisik, pędząc do siebie, prosto na Pańską.
Tam, oczekiwał go już ktoś niecierpliwie, aczkolwiek nie spodziewając się, że Lisik równie prędko nadejdzie. Był to w średnim wieku mężczyzna, ten sam, który ongi w tajemniczych okolicznościach składał wizytę Irmie.
— Jesteś? — zapytał, gdy ujrzał gospodarza — Wydali konia?
— Nie!
— Jakto? Trudności...
— Wykupili „Magnusa“...
Nieznajomy przeważnie flegmatyczny i opanowany, porwał się z miejsca, zakląwszy głośno:
— Psiakrew! Switomirska zdobyła pieniądze? Niepojęte...
— Wcale nie Switomirska... Grot przyniósł dwadzieścia dwa tysiące... Oto gotówka...
Mężczyzna nie spojrzał nawet na kupkę banknotów, które Lisik kładł przed nim na stole. Zapalił cygaro, zaciągnął się głęboko, wypuszczając wielki kłęb dymu, poczem mruknął bardziej jeszcze ochrypłym, niż zazwyczaj głosem...
— Co robić?... Paskudna sprawa... Toć nie dopuścimy, żeby „Magnus“ wygrał „Derby“!...
— Mamy tydzień...
— Tak tydzień... Ale szkoda „Magnusa“. Posiada wielką wartość... Drugi raz nie uda się go kupić... Ten Grot! Wiecznie staje na drodze...
— Wyobraź sobie, poznał mnie...
— Poznał?
— Kiedy oddał pieniądze, patrzy się i śmieje... Pan był, powiada, na Belwederskiej, wysłannikiem demona wyścigów... A potem jak ci mnie złapał i za-

158