Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Demon wyścigów.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy! Mam się przyczynić powtórnie do jego nieszczęścia?
Baron uśmiechnął się. Irma protestowała słabo. Czuł, że walkę wygra.
— Jaką dasz inną radę? — zapytał.
Irma jęła nerwowo szarpać batystową chusteczkę. Trudno zaiste znaleźć inny wykręt. Nagłe zawołała:
— Wyjadę... Niechaj myślą...
— Sądzisz, że „on“ się zgodzi?
Znów groźny „on“... Czasami wydaje się jej, że jest jakiemś osaczonem zwierzęciem, próżno szukającem ucieczki... Choć wybuchła niedawno, w gruncie się boi... Któż jej przyjdzie z pomocą? Teraz jeszcze, nie może im rzucić jawnego wyznania...
— Boże! Jakam ja nieszczęśliwa! — wyrwał się z ust Irmy cichy szept.
Nie mylił się Uszycki. Opór został złamany...

Lecz ani Grot, ani Irma nie poczynili Świtomirskiemu żadnych rewelacji. Grot pobiegł nawet do niego, ale było już zbyt późno. Spóźnił się również i baron Uszycki, który daremnie stukał do drzwi przyjaciela...
Bo tejże nocy, o drugiej nad ranem, w swoim numerze w „Bristolu“ Hubert Świtomirski wystrzałem, skierowanym w serce, pozbawił się życia...
Podobno przedtem — opowiadała służba — wciąż chodził po pokoju, mówił coś sam do siebie i śmiał się długo, a głośno...





108