Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja tego nie chciałem — mówił powoli — sądziłem, żeś nieprzygotowana! Skoro sama pragniesz... Zresztą obecnie cofać się zbyt późno!
— Co zamierzasz? — wybełkotałam.
— Podać puhar zapomnienia! — zawołał. — Nowa siostra nam przybyła! Skoro sama przybywa... biorę z nią ślub. Wolny ślub naszego wolnego związku! Odtąd w myśl naszych praw, jest moją żoną... Ale pamiętaj — dodał, patrząc na mnie groźnie — odtąd również jesteś na wieki złączona z nami...
Grzmot oklasków i okrzyków pokrył ostatnie słowa.
— Nie będziesz miała innych kanonów prócz naszego bractwa, nie będzie istniała dla biebie rodzina, a wszystko co twoje naszem się staje... Wdarłaś się samowolnie w obce tajemnice, musisz pokieść skutki, lub grozi ci śmierć... Na to nawet ja nic nie poradzę...
Drżałam, pojmując dopiero teraz konsekwencje nieopatrznej ciekowości i lekkomyślności. Moje wargi nie mogły się zdobyć na niewyraźny protest.
— Prędzej! prędzej puhar zapomnienia! — wołał wesoło chór głosów kobiecych.
Ktoś podsunął mi wielką srebrną czaszę. Inny przechylił mą głowę. Bezwolna, jak manekin, piłam ognisty płyn, który paląc gardło zdawał krew zamieniać w lawę.
W uszach poczynało szumieć, puls bił przyspieszonem tentnem, zawirowała komnata, jakiś huragan unosił mnie całą. Tracąc przytomność, osunęłam się na jedną z otoman.
— Nic nie szkodzi — usłyszałam głos — tak pierwszy raz zawsze bywa...
Co dalej nastąpiło nie pamiętam. Przez mgłę