Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciągając się lubieżnie i kusząco. Wargi krzywił grymas namiętny, gdyby kwiat dojrzały rozchylały się karminowe usta. Mężczyźni swobodnie coś szepcząc do ucha, pochylali nad sąsiadkami, uwodzeni przepychem tych niemal nagich a bez wyjątku pięknych, jędrnych ciał, zaledwie przesłoniętych zwisającemi płaszczami.
Powietrze było letnie, niemal gorące. Spiralne smugi kadzideł oplatały stół, snuły wokół obecnych, przesycając salę ciężkim i zmysłowym zapachem.
Gdy zdumiona stałam, niby słup kamienny, spoglądając przez uchylone drzwi, na opisaną scenę, nagle zabrzmiał głos.
— Skoro — mówił donośnie de Loves — wielki moment się zbliża, postąpimy jako dawni synowie piękna! Zbliżmy się wzajem, na zasadzie swobodnej woli, nie skutej żadnym tyrańskim przesądem! Na cześć potęgi naszego wolnego związku wznoszę czarę...
Podniósł się nieco ze swego miejsca, u górnego końca stołu i ujął w rękę srebrny puhar kształtu trupiej czaszki.
Na rozkaz ten, powitany gromkim okrzykiem obecni porwali się na nogi. Białe ręce pochwyciły straszliwe kielichy. Gdy on powoli wychylił swój do dna, poczęto wzajem czaszami trącać i przykładać do ust, ciągnąc zawarty trunek rozkosznie i radośnie, niczem nektar odrodzenia i młodości.
Napój snać musiał zawierać oszałamiający narkotyk. Coś, jakby wiew sabatu, fala wyuzdania i zmysłowości przeszła po zebranych. Dotychczas względnie przyzwoicie zachowujące się towarzystwo mimo więcej niż swobodnych kostjumów, odrzucało wszelkie więzy i konwenanse. Oczy połyskiwały niesamowicie, usta charchały niezrozumiałe wyrazy, ramiona wyciągały lubieżnie...