cie, w nieistniejące dochody nieistniejących interesów...
— Pozwól! — twarz młodego człowieka stawała się purpurowa.
Ale, Wręcz w swem przekonaniu, że z prawdziwym Januszem Darskim ma do czynienia, walił dalej:
— Jest to drobna przyjacielska przysługa, za którą, jednak, sowicie ci się odwdzięczę. Ściągnę po cichu książki z banku do domu, a ty w przeciągu trzech dni zoperujesz je tak, że sam djabeł później w nich do ładu nie dojdzie! Rozumiesz? Tylko nie wolno ci nosa wysunąć z mieszkania, a potem zaraz wyjedziesz... Bo, jeszcze gdzie po pijanemu, mógłbyś się przed kim wygadać...
— Kiedy...
Wręcz, który sądził, że młodemu człowiekowi nie w smak poszło żądanie natychmiastowego wyjazdu, począł tłumaczyć:
— Sam wiesz, że dłużej w Warszawie nie możesz pozostać. Zabawić wszędzie się można, a gdybyś zaczął się tu pokazywać, naraziłbyś się na natychmiastowe aresztowanie... Za tę kombinację dam ci... — zawahał się — trzy tysiące — no nie... — dodał, widząc niewyraźną minę młodego człowieka — pięć tysięcy! Słyszysz, całe pięć tysięcy! Sumka to dzisiaj okrągła i na czas jakiś starczy... Jedź, do Ameryki... Nie, tam za wielu dzisiaj kanciarzy... Lepiej do Afryki... A nuż murzyni nie poznali się jeszcze na tajnikach spółek akcyjnych? Ale żarty, na bok! O ile się zgadzasz, dostaniesz pięć tysięcy!
— Do licha! — w pokoju rozległo się niespodzianie przekleństwo.
— Czego klniesz? Mało? Słowo honoru, więcej nie dam! Nie mam! I tak robię dla ciebie wszystko, co mogę! Tedy, zgoda?
Klepnął młodego człowieka mocno w wystające z pod kołdry ramię. Lecz, tamten odsunął się gwałtownie.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/74
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.