Strona:Staff LM Zgrzebna kantyczka.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Te postaci młodzieńcze na leżakach, w bezruch spowite, w niemoc zatulone, jak trwoga śmierci sama — szeregiem, pokotem oto leżące pod wejrzeniem śpiącego na podniebiu rycerza, w granitowym zarysie skał. On to może sprawiał, — plemiennych sił legendarne widmo, — że niech hen, z dolin, rozległa się była pobudka do dziejowego czynu, ci tu zrywali się zawsze pierwsi w Polsce całej — najbardziej zbędne ofiary bezsiły własnej. Tak było w roku 1905‑tym, tak też i w 1914‑tym. Tylko nagminna gorączka zdrowych mogła była czynić istotnie bojowców i żołnierzy z tych ciał najwątlejszych. Żywe jedynie były te głowy tylko, objęte ogniem podwójnej gorączki: własnej i powszechnej; żywe były te serca chore, niemocą dwojaką: własną i gromadzką: — dusze jak struna napięte i czujne duchem, jak te, żórawie plemienia. Tylko usta ich zamilkłe — zdrajcę rozterki młodzieńczej! — na wargach niemych był krzyk!...
Idące z gór, samarytańskie tchnienie rzeczy wiecznych, niosło nakaz tej ostatecznej pracy ducha, której z dnia na dzień odkładać już nie była pora. Ale te dusze nie stać było na opanowanie w sobie wichru zdarzeń dalekich, dalekiego zgiełku rzeczy wszelkich. Zgiełkliwością wewnętrzną urzekło pokolenie i samotną tę ciszę podgórską najbardziej oddalonego zakątka! — Dusze nie stać było na uładzenie wewnętrzne, na skupienie spowiedne i ten dar jego ostatni, wiarę...
Daremnie przynaglał każdy zachód słońca, dla niejednego wszak ostatni. W zawierusze czasów, niby strzygi w zamieć, odlatywały w zaświaty te dusze młode.