Jęcząc: że dotąd wyście nie widziały,
Co ja cierpiałem i com ja popełnił,
Przeto na przyszłość w ciemności dojrzycie,
Czegobym nie chciał, co chcę, nie poznacie —
Ciosy w powieki; wydarte źrenice
Zbarwiły lica, bo krew nie ściekała
Zrazu kroplami, lecz pełnym strumieniem
I z ran sączyła wdół czarna posoka.
Nieszczęście wspólne mężowi i żonie. —
Była tu świetność zaprawdę świetnością
Za dni minionych, w dniu jednak dzisiejszym
Nastała groza, śmierć, hańba i jęki,
Cóż więc poczyna teraz ów nieszczęsny?
Krzyczy, by bramy rozwarto i Tebom
Wskazano tego, co ojca zmordował,
Co matkę — wstręt mi przytoczyć te słowa; —
Tu nie zostanie, jak sam się zaklinał.
Lecz brak mu siły i brak przewodnika,
Bo złe zbyt ciężkie na niego runęło.
Wnet to ujrzycie, bo bram tych zawory
Taki wam widok, że wróg by zapłakał.
O straszny los dla ludzkich ócz,
Straszniejszy cioś od wszelkich klęsk,
Które widziałem na ziemi.