Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Porzuciłbyś to, stary! — ofuknęła stara Kaśka.
Ale się rozgadał.
— Jak Boga ukrzyżowanego miłuję, bodajem jutra nie dożył — potwierdził zapalczywie stary — co mówię, święta prawda jest. Poczciwości ludzie, za prawo i za kraj daliby się posiekać, ano w głowach ciemno i nie wiedzą dokąd iść. Więc po radę, dokąd? do pana senatora z antenatów, protektora, dobrodzieja, fautora, opiekuna; a pan senator, szlachtę nakarmiwszy i spoiwszy, tam nią posteruje, kędy jemu potrzeba, aby króla nastraszyć i utargować co na nim, albo mu się przypochlebić i dostać panem bene merentium.
— Prawda — dodał Serwuś z westchnieniem — dlategośmy nieszczęśliwi; ale jakaż na to rada?
Woźny westchnął téż sobie, bo rady nie znał na to i zakonkludował pobożnie:
— W miłosierdziu Bożém nadzieja. Spes unica Deus.
Smutne te narzekania skończyły się wreszcie, albo raczéj przerwały na chwilę. Pan Jeemi nalał kieliszek i pił zdrowie gościa, aby mu się w drodze dobrze wiodło.
— Jedź asindziéj — rzekła jéjmość — kiedy już inaczéj nie może być, ale powracaj do swoich Gierdzieliszek, które ci, słyszę, puścił podskarbi. Ot taki człek, co świata dużo widział, przyda się nam wszystkim; widzieliście go dość, a powzięliście awersyą do niego. To i dobrze!
— Dalipan — przerwał woźny, śmiejąc się — a to przez jéjmość duch święty przemówił, czy co, choć się On przez usta niewiast nie zwykł objawiać. Ślicznieś jéjmość rzekła: powinieneś asindziéj do Gierdzieliszek wracać, osiąść, jak Pan Bóg przykazał, na zagonie, ano i towarzyszkę sobie przybrać.