Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ad rem! ad rem! — rzekł — do roboty. Co tu językiem mléć?
Już stanąwszy naprzeciw adwersarza, Serwuś, jak to był zawsze człek sumienny, gdy tamten pérzył się i pryskał, zapytał tylko, wedle reguły, czy krzywdy uczynionéj nierozmyślném słowem honorowi podskarbiego nie odwoła i nie deprekuje, jako przy podchmieleniu uczynionéj.
— Co u podchmielonego na języku, to u trzeźwego w myśli — zakrzyczał Minkiewicz. — Pilnuj asińdziéj swego nosa, a zobaczysz jaką ja ci tu uczynię deprekacyą. Zna świat i korona polska, że Minkiewicze nie deprekują.
Przeżegnawszy się tedy, stanęli przeciw sobie.
— Najsłodszy Jezu, prowadź moję rękę! — zawołał Minkiewicz, naśladując znane dictum kancelistów, które i studenci na swych elukubracyach zapisywać zwykli.
Złożyli się, szable szczęknęły raz, dwa. Minkiewicz, jak osa, to przyskoczy, to uskoczy, a ile razy chce płatnąć, Serwuś mu szablę odbija. Przyjaciele, stanąwszy po bokach, przypatrują się i głowami potrząsają.
Przebendowskiemu twarz mieni się strasznie; zwykle łagodna, robi się zawzięcie dzika. Sapie, nozdrza rozdął, żuje okrutnie, a naciéra zgóry, aż strach. Co machnie szablą, to jakby świsnął. Minkiewicz, choć mniejszy, ale niezmiernie zwinny kręci się ze zręcznością osobliwą, jak w tańcu. Przez długi czas jeden drugiego ani zadrasnął tylko szable trzeszczały.
— A pókiż to tego będzie? — zawołał jeden z przyjaciół Minkiewicza.
Właśnie gdy tych wyrazów domawiał, Serwuś się niepostrzeżenie odsłonił, lewą rękę podniósł, a Minkiewicz go w nią chlasnął, ale tak szpetnie,