Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmiać. — Kandydatek tam na jéj urząd pewno niemało.
Spojrzała na Serwusia, który ledwie przebąkał:
— Ja nie wiem.
— Królowi te jego Saksonki milsze — dodała rezolutnie panna Rozalia — bo to posłuszniejsze i głupsze, niż nasze panie. U naszych fantazyi dużo, a król despota i w miłości.
Serwuś, słuchając, oczy spuszczone trzymał; nie chciało mu się mówić o tém. Puciata, coś szepnąwszy, zabrał się do wyjścia.
— A pan niechaj siada — rzekła panna. — Niebawem Francuza pani odpędzi, tylko co nie widać jak wyleci, dostawszy dobrą burę.
Słowa te sprawdziły się prawie natychmiast.
Z po za drzwi usłyszeli podniesiony głos kobiécy, rozkazujący, gniéwny i w téjże chwili przez drzwi otwarte wyleciał, potykając się w progu, mały człeczek z peruką przekręconą na głowie; czerwony, strwożony, zły, puścił się ku wychodowi, nie pokłoniwszy nawet pannie Rozalii, i drapnął. Pies, zobaczywszy uchodzącego, pogonił za nim, szczekając, aż go odwołać musiano.
W progu stała pani hetmanowa maleńka kobiécina, niepiérwszéj młodości, z resztkami wdzięku w zmęczonéj twarzyczce, która musiała być bardzo piękną, ale z niéj tylko teraz zostały ogniste oczy, maleńkie usta zwiędłe, ostry nosek i płeć ubielona. Na zmarszczoném czole wyraz oburzenia i gniewu jeszcze był widoczny. Ubrana w paradną suknię ranną z tureckiéj materyi kwiecistéj i pstréj, we fryzurze dosyć zaniedbanéj na głowie, z koronkowemi w nieładzie około szyi trochę pomarszczonéj kołnierzykami, hetmanowa