Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przebendowski z dawnych czasów, niż do wielu innych ludzi; był téż w usposobieniu takiém, że rad się wygadać pragnął z tém, co się przez drogę w nim przyzbiérało, sam w myślach swych ładu nie mogąc uczynić.
Po nieco przeciągniętéj wstępnéj rozmowie o losach Serwusia, a jego zajęciach, o Dreznie i królewskim dworze, o który staruszek troskliwie się dopytywał, dusza się Serwacemu otworzyła. Nadto już temi czasy taić i kłamać był zmuszony; potrzebował się wyspowiadać. Począł więc otwarcie narzekać na to, jako Sasi spiskowali przeciw rzeczypospolitéj i na co się to zabiérało, że złota wolność przepaść miała w ich rękach.
Ks. Trzeciak, nic prawie nie odpowiadając, owszem tu i owdzie rzucając słówko, aby go pobudzić do szczérego wywnętrzenia, dał mu się spełna wygadać.
— Tak, moje dziecko — rzekł, wysłuchawszy — prawda że wolność, i do tego złota, jest-to bardzo piękne słowo. Ale czyś ty się téż kiedy zastanowił, co ono znaczy? Powiédz mi, na przykład, gdzie jest absolutna wolność, a tam, gdzieby ona była, czybyś żyć chciał i mógł? Wolnymi byćby mogli bez niebezpieczeństwa tylko dojrzali ludzie, a pokaż-że ty mi takich, coby, mając swobodę, zaraz jéj nie nadużywali. Dzieciom nie daje się ani trucizny, ani ostrego noża, ani zupełnéj swobody, boby karki pokręciły; tak samo jéj się dawać nie godzi i ludziom, co na złe jéj używają. Mówicie o swobodzie respubliki waszéj kochanéj. Hm! Jam-to téż szlachcicem był i za młodu powąchałem jéj. Stryja mojego ta szlachecka swoboda na sejmiku w kościele pozbawiła życia, ojciec porąbany ledwie uszedł