Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dopiéro małżeństwo do Gierdzieliszek na przenosinyby zjechało.
Tego dnia i następnego Domcia, i wspominając przeszłe nieszczęście swoje, i z radości wielkiéj że Bóg życzenia jéj ziścił, dając opiekuna w człowieku, którego kochała od dzieciństwa, płakała niemal ciągle.
Serwacy z uszanowaniem wielkiém to ją po rękach całował, to przed nią stał, dłonie złożywszy, jak do modlitwy.
Interes z którym przybył nadspodziéwanie się szczęśliwie i prędko rozwiązał; postanowiono ze ślubem nie zwłóczyć, dać rychło na zapowiedzi i przed wielkim postem wszystko skończyć.
Tak się tedy stało. Przez respekt i grzeczność wypadało prosić na wesele podkomorzego Gintowta, choć się nie spodziéwano, żeby miał przybyć osobiście. Napisał, o błogosławieństwo prosząc, do państwa Przebendowskich Serwacy, wezwał téż Derengowskiego i Połubińskiego listami, a Puciatę osobiście. Ciągnęło to za sobą i zaproszenie panny Rozalii, która od pół roku już żoną jego była.
Ponieważ podkomorzemu często nogi brzękły, podagra dokuczała i podróż zimową porą była dlań ciężką, sądzono iż się grzecznym listem za grzeczność wypłaci. Stało się inaczéj. Gintowt, do serca wziąwszy zaprosiny, nogi poobwijawszy, z sanny dobréj korzystając, stawił się z humorem wyśmienitym, ba, i z marcypanami.
Nie będziemy opisywali wesela, ani serdecznego przyjęcia gości we dworku na Zarzéczu; odbyło się tu wszystko wedle starodawnego obyczaju, przy błogosławieństwie duchownego ks. Bildiukiewicza, który i ślub dawał, i na traktamencie się znajdował.