Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zbliżać do miejsca, w ktorém Domcia przebywała; ale namyślił się potém jechać sam.
Z mocném postanowieniem niezaglądania na Zarzécze, niedowiadywania się nawet o panią Prządkowską, ruszył kałamaszką maleńką, parą konikami, z chłopcem jednym, koronkę do przemienienia Pańskiego odmawiając po drodze. Przybywszy do Wilna, stanął w lichéj gospodzie za Ostrą bramą i poszedł zaraz do kardynalii, do wskazanego mu plenipotenta, dla pomówienia o tranzakcyi.
Nieuniknione są jednak w życiu ludzkiém fata, których żaden rozum nie wytłumaczy. Zaledwie, minąwszy Ostrą bramę, w któréj się pomodlił, kilkanaście uszedł kroków, gdy postrzegł przed sobą idącą w czarnéj sukni zakwefioną kobiétę.
Chociaż twarzy jéj wcale dopatrzyć nie mógł, niewiedziéć dlaczego serce mu gwałtownie bić zaczęło, aż się sam zgromić musiał za bałamutne przywidzenie, wyrzucając sobie, że piérwszą lepszą kobiétę mógł wziąć zaraz za ukochaną Domcię. Żegnał się już i spluwał, gdy idąca przodem odwróciła się, postrzegła Serwacego i jak osłupiała stanęła.
Była to wistocie pani Prządkowska, ale blada, wymizerowana bardzo. Serwuś, poznawszy ją, już choć uciekać się czuł w obowiązku, nie miał siły. O grzéchu zapomniawszy, rzucił się ku niéj jak szalony, za ręce chwytając i całując je. Domcia się najprzód rozpłakała, nim do słowa przyszli.
Gdy mówić poczęli, wyrywały się im z ust wyrazy pojedyncze bez związku, których niepodobna powtórzyć. Niktby ich był nie zrozumiał; oni sami tylko mogli wiedziéć, co sobie mówili. Serwacy bełkotał, Domci łzy coraz mowę prze-