Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na to z Warszawy téż powinni dostarczyć piéniędzy — zamruczał Watzdorf.
— Tam się wszystko czyni dla przyszłości — odpowiedział król, wzdychając. — Muszę folgować, dopóki się raz z tymi republikanami i opłakaną ich republiką nie skończy.
— A jużby téż czas było — odezwał się Watzdorf. — Wasza królewska mość wié, iż jestem ciałem i duszą oddany mojemu dobroczyńcy feldmarszałkowi, któremu winienem zbliżenie się do majestatu, ale w sprawach polskich trudno mi go bronić. Podjął się prowadzić interes polski, a już się on lat tyle ciągnie, i do téj pory niéma z niego nic, oprócz kłopotów i wydatków. Szlachta wykrzykuje po swojemu, panowie rezonują, a nie chcą być posłuszni, wojsko stoi, nic nie robi, patrzy i słucha.
Król, który dosyć już dobrze znał zdolności Watzdorfa, zapatrzył się trochę zdumiony na niego, bo chłop mansfeldzki do takiego rozprawiania o sprawach polskich wcale nie był zdolny. Były to rzeczy, które mu podyktowano; nauczył się ich i powtarzał paciérz za panią matką Vitzthumową. Tego się jednak nie domyślając, król wolał sądzić iż Watzdorf się pod jego kierunkiem wyrabia na poważnego męża stanu i po chwili odpowiedział:
— Gorzéj jest niż mówisz, bo wyginęło mi tam dosyć najlepszych ludzi. Nalegałem stokroć na Fleminga, aby wystąpił; mieliśmy cara za sobą. Brandeburczyk-by się téż nie śmiał przeciwić. Ale staliśmy z rękami założonemi, zawsze jakiéjś pory czekając, a nigdy nie mogąc jéj doczekać. Tylkośmy się tarnogrodzkiego buntu doczekali.
— Niéma wątpliwości że, przy najlepszych