Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

następstwy. Spojrzał, jakby o ratunek wołając, na Przebendowskiego. Ale pan Serwacy był-to człowiek nieśmiały, skromny, i choć nawpół domownik feldmarszałka, jako sługa pani Przebendowskiéj, nielubiony przez niego.
Chciał sprobować przyjść na ratunek Dziubińskiemu, zbliżył się, ale Fleming, spojrzawszy nań, zawołał:
— Idź-że precz!
A do podkomorzego wyciągnął ręce i gwałtem go ciągnął do tańca. Muzyka grała coś nadzwyczaj skocznego, Dziubiński westchnął do swego patrona:
— Miej-że ty mnie w swéj świętéj opiece.
— Kochany Polaku — wołał Fleming — jakże się bo u licha zowiesz?
— Podkomorzy Dziubiński — powtórzył powołany.
— Dziubiński, chodź i przetańcujmy! — domagał się Fleming, chwytając go za rękę.
Nie było już sposobu oparcia się. Podkomorzy ruszył się, a tu nogi jak kłody — podskoczyć nie mógł ani myśléć, daj Boże iść. Ale i to nawet się nie udało — zaledwie krok postąpił, stracił równowagę i byłby haniebnie padł, gdyby go już walącego się na feldmarszałka nie pochwycił Przebendowski.
Fleming śmiał się.
— A widzisz, Polaku kochany — jakże-bo się zowiesz? Schnabel? Sznabliński czy co — krzyczał i śmiał się zarazem gospodarz — jakie wy wszyscy słabe głowy macie! Ręczę żeś połowy tego nie wypił co ja, ani tak tęgiego wina, a na nogach się nie możesz utrzymać. Widzisz, a ja, na którego ramionach ta wasza rzeczpospolita i Saksonia — tańcuję.