Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miał z Ogińskimi, powtórnie przybył naówczas do saskiéj stolicy. Słówko mu od nas się należy.
Podkomorzy Gintowt-Dziubiński był szlachcicem dawnego autoramentu, wychowanym w ideach prastarych, republikańskich tradycyj, ze wszystkiemi wadami i przymiotami, stanowi swemu właściwemi.
Nigdyby pewnie pan Gintowt-Dziubiński nie ruszył z pod Lidy do Drezna, a nawet na dwór pański do Warszawy, gdyż kortezanem nie był, a kłaniać się nie lubił i bez bigosu żyć nie mógł — lecz siła wypadków zmusiła go do tych podróży. Ogińscy mu zajechali folwark; potrzeba było różnych protekcyj; doradzono, wskazano i doprowadzono Dziubińskiego do Drezna.
Tu trafił, jak widzieliśmy, na ów wieczorek który się skończył tak dla niego nieszczęśliwie. Jakoś się to załatało; ale sprawa nie szła, musiał więc Dziubiński wracać do Drezna, spodziéwając się trafić do Fleminga, a przez niego do wszystkich tych, których potrzebował, do Ogińskich i Radziwiłłów. Z drugiéj strony pod te ciężkie czasy, po tarnogrodzkiéj, gdy ogromne larum podniesiono nu wyfacyendowany skrypt, dający komendę wojsk cudzoziemskiego autoramentu Flemingowi — gdy szlachta groziła rwaniem sejmów, dopókiby feldmarszałek nie zrzekł się komendy — Dziubiński téż mógł być Flemingowi użytecznym.
Miał ogromny mir u braci szlachty, dom trzymał otwarty i w opozycyi stawał przeciw prepotencyi magnatów, co go popularnym bardzo czyniło. Pani Przebendowska więc życzyła sobie wielce skaptować Dziubińskiego.
Dziwną sprawą niepojętéj ludzkiéj natury, ów pan podkomorzy lidzki Gintowt-Dziubiński, który