Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiosną, latem, jesienią nie było co robić, a król, gdy się nie bawił, słuchał plotek z nudów i przychodziły mu myśli osobliwe.
Gwałtownie więc należało rozerwać pana, upoić, dać mu cóś nadwyczajnego. Reduty, maskarady, jarmarczki, bale, teatra, illuminacye, karuzele, hece były wyczerpane, zużyte; Fleming chciał coś wymyśleć nowego i osobliwego. Dowódzcy głwnem u wszystkich wojsk saskich i znaczniejszéj części rzeczypospolitéj nie mogło nic innego przyjść na myśl, nad fetę militarną.
Wojska saskie naówczas, nic nie ujmując Flemingowi, były wcale osobliwą zbiéraniną. Składały się one najprzód z pułków gwardyi, wspaniale strojnych, okrytych srébrem i zlotem i używanych dla przyzdobienia stolicy, zamku, paradowania przed gośćmi, czynienia Augustowi złudzenia, że był wielkim wojownikiem. Reszta, Boże odpuść, marła głodem na załogach i po miasteczkach i tak jak niegdyś w Polsce szlachtę, objadała tu mieszczan i odziérała chłopów; wojsko bywało długo niepłatne, bo król zawsze dużo piéniędzy potrzebował, a żywić się musiało.
Gwardye, choćby dla współzawodnictwa z Brandeburczykiem, słynącym ze swych ogromnych drabów, były dobrane i przepysznie strojne. Dlaczegóż nie miały służyć za zabawkę najjaśniejszemu, gdy podówczas nic innego i pilniejszego do roboty nie było?
Na ostatni dzień lipcowy postanowił Fleming wystąpić z tą zabawą, która miała przedstawiać maleńką wojnę, z akompaniamentem huku, pukaniny i okrzyków, a że żadna zabawa nie mogła się naówczas obejść bez kobiét, wszystkie piękności przekwitłe, kwitnące i w pączkach musiały być zaproszone.