Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i, smutny. Nadedniem dopiéro sen go zmorzył.
Ruch w pałacu, który się rozpoczynał zawczasu, zbudził go wkrótce do zwykłych zatrudnień. Potrzeba się było w drogę wybierać, chociaż to nie wymagało długiego czasu — juki tylko niewielkie mógł wziąć na pocztowego konia, a mimo zimy inaczéj jak konno podróż odbywać pojedynczemu człowiekowi nie było naówczas we zwyczaju, zwłaszcza takiemu jak Serwuś posłańcowi.
Wybrawszy się tedy, gdy dosyć długo nie odbiérał żadnéj wiadomości od podskarbiny, a potrzebował się z Połubińskim pożegnać i oznajmić mu o sobie, pobiegł pod Trębacza. Pan Paweł wybiérał się téż już w drogę. Zastał go nad tłomokiem, którego sprzączki poobrywane zastępował sznurkami. Taić się przed nim z wyjazdem swym nie miał potrzeby, rzekł więc zaraz przy powitaniu:
— Przyszedłem się pożegnać z tobą; niespodziana rzecz zaszła. Może się gdzie na Litwie spotkamy, bo ja bodaj dziś jeszcze do Wilna się puszczę.
— Co ty mówisz? dokąd? jak? poco? — krzyknął, zrywając się od tłomoka, pan Paweł, nie zważając na to, że tylko co ściągnięty z wielką siłą, natychmiast znów się rozpadł.
— A no, do Wilna! — rzekł Serwacy. — Pan każe, sługa musi.
— Na miłego Boga! Jeżeli do Wilna — począł, napadając go, szlachcic — jeżeli do Wilna, to w jednę drogę jedziemy.
— Pewnie do Wilna.
— Toby dopiéro była gratka dla Matyska! — zawołał Paweł, ręce składając. — Co się masz na