Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Paweł, poznawszy po głosie jezuitę, który się o niego dopytać nie mógł, musiał zejść aż na schody. Nazwiska Niemcy nie byli pewni.
Po chwili weszli obaj do izby gościnnéj, przodem młody ksiądz w czarnéj sukience, takiego kroju, że się więcéj domyślać w nim kazała duchownego, niż go oznaczała. Mężczyzna był lat około trzydziestu, blady, ostrych i suchych rysów twarzy, niepiękny, ale z oczów rozum i bystrość patrzyły. Kapłański stan nadał mu zarazem pokorę jakąś i wyższość, a powagę. O Serwacym musiał mu już na wschodach wspomniéć towarzysz, bo jezuita żywo ku siedzącemu obie ręce wyciągnąwszy, zbliżył się do niego, wołając głosem wzruszonym:
— Serwacy? tyżeś to? synu ty marnotrawny?
Zmieszany, onieśmielony, wracając do swéj roli pokornéj, Przebendowski począł od pocałowania ramienia dawnego kolegi.
— Jakżem rad że cię widzę zdrowym! — dołożył ks. Bildiukiewicz. — Cóż się z tobą dzieje? Anim wiedział że tu jesteś.
— A jakże, a jakże! — przebąknął Serwacy — ja tu przy dworze pani podskarbiny ot tak wiszę, dla kawałka chleba.
— Widzisz! — odparł z wymówką młody ksiądz, siadając na podanym stołku. — A nie lepiéj-że ci było sukni téj nie zrzucać? Taby ci nietylko chléb, ale lepszą służbę, bo u pana panów Jezusa Chrystusa, była dała. I nie chciałeś jéj!
— Bom się nie czuł jéj godnym — mruknął Serwuś. — Co to już dziś o tém mówić, post festum. Co się stało, nie odstanie.
W mroku izby już mało co widać było. Bildiukiewicz, przysunąwszy się blizko, z zajęciem się wpatrywał w dawnego towarzysza.