Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obchodził się lada czém, targował ostro i z zasady; wiedząc że naród oberżystów niesumienny jest i derusowski, jaknajmniéj wymagał, aby się jaknajmniéj mu opłacać.
Serwuś obejrzał się, wszedłszy, po mieszkaniu i nosem pokręcił. Czuć w niém było stęchliznę, trochę cébuli zalatującéj zdołu od kuchni, zapach koni przyniesiony z derami i miejscową jakąś woń odwieczną, specyficzną, do okréślenia trudną. Falbiński już stołek przysuwał i gościa uprzejmie siedziéć prosił, cicho mu proponując wina lampeczkę, ale przybyły głową potrząsnął i ręką rzucił, odmawiając.
— Nie trzeba, nie — rzekł głosem, jak zwykle, głuchym i przytłumionym. — Ja nie piję.
Posiedzieli chwilę, milcząc i patrząc sobie w oczy.
— No cóż? źle? — spytał Falbiński.
— A źle — odparł Serwuś — źle!
— Jednak ja powiadam, że zjedzą licha, żeby się im to udało. Periclitantem respublicam mali ludzie uratują, jak Boga mego kocham, uratują! — zawołał Falbiński.
Przebendowski ramionami poruszył, jakby ciężar dźwigał, nie okazując, aby bardzo wierzył, iż się to stać może.
— Ja wam powiadam — począł gorączkowo, ruchami sobie dopomagając, chuderlawy szlachcic — zjedzą licha. Ho! ho! Pracują oni już nad tém niemało czasu, ale jak pani stara, co szyje, to rozpara, Sasów przeklętych nagubili już, że ich nie policzyć, piéniędzy wysypali, coby je korcami mierzyć można, nabito im guzów dosyć, nałajano co wlazło, a cóż mają? hę, co mają? figę!
Domawiając tych słów, wyrazistym ruchem,