Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wydobył, choć dawał mu do zrozumienia, że jakkolwiek małe człecze, mógłby mu się może przydać na co, mając pewne stosunki w kuchni dworskiéj i w stajniach królewskich, a naówczas przez małych ludzi i ciasne przesmyki daleko przejść było można. Falbiński się jednak nie wydał z niczém. Zbywał Niemca ogólnikami, że przybywał do „łaski pańskéj, że miał dolegliwości różne, injurye i grawamina od saskich żołniérzy,“ o które się upominał, znanemi sobie drogami.
Tandem wkońcu zawsze tak zakręcił, zawiercił, że Niemiec pozostał jak w rogu. Ale, choćby Polak przebiegły był, gdy się Niemiec uweźmie na niego, zawsze go wytrwałością pokona; tak się i tu stało. Ostatnią razą, w czasie bytności Falbińskiego, Schwarz go tak tropił, iż wkońcu musiał jakiś ślad znaléźć; poczém niżéj się już kłaniał szlachcicowi, służył mu bardzo zabiegliwie i szanował. Ale co o nim się dowiedział, tego nawet żonie nie odkrył.
I tym razem Falbiński, przybywszy około południa, ledwie konie postawił, sam się trochę otrzepał i przeodział, woźnicy dał parę szturchańców, napominając go, jak się ma w tém mieścisku trzymać na ostrożności od złodziejów i złych ludzi — wnet zniknął. Nie było go do późnego wieczora. Nazajutrz tak samo mało gościł w gospodzie, bigos podróżny kazał sobie na śniadanie w kuchni odsmażyć, wódki się napił i jak poszedł, tyle go było widać.
Nad wieczorem wrócił dopiéro na górę i czekał na kogoś. O mroku już przyszedł pytać o niego mężczyzna po polsku odziany, wysoki, chudy jak tyczka, pochylony nieco, młody jeszcze, który, jąkając się, burcząc, żując, na dole,