Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! to trudno — rzekł król. — Nie wiem co się stało, ale kobiéty wogóle zbrzydły. Dieskau była wcale nieszpetną, ale chłód wiał od tego posągu; Henryety Osterhausen żałuję, alem ją musiał dla synowéj poświęcić. Koniec końców...
— W Polsce — przerwał Fleming — nowy jaki kwiatek może uszczkniemy.
— O! nie mów mi ani o niéj, ani o jéj kwiatkach — przerwał król. — Dosyć!
I grzecznie zapytał.
— Jak się ma podskarbina?
Nim feldmarszałek miał czas odpowiedziéć na to, król, nie czekając, zagadnął:
— Ostatni karuzel był nędzny! Teatr lichy, z wyjątkiem Faustyny; polowanie nie idzie, jak dawniéj. Starzejemy i my, i to, co nas otacza.
— Ja tego nie czuję jeszcze — odezwał się Fleming — a zdaje mi się że i wasza królewska mość niezawsze widzisz tak czarno.
— Z pewnością rozjaśniłbyś mi w oczach, gdybyś raz skończył z tą swoją respubliką — dodał król, spojrzawszy na swego powiernika, który zlekka ramionami poruszył.
— Odważ się — ciągnął daléj — powiadasz że jesteś silny.
— Na wojsko rzeczypospolitéj mam aż nadto, ale nie na szlachtę. Téj przewódzców ująć potrzeba, a w tém mi niewidzialne ręce i niepochwyceni robotnicy, nieprzyjaciele waszéj królewskiéj mości i moi, szyki nieustannie mieszają.
— Któż? gdzie? — pytał August.
Fleming milczał.
Król przeszedł się z fajką po gabinecie i sam do siebie śmiać się zaczął.
— Babom się w głowie poprzewracało — rzekł. — Co sobie myśli ta waryatka Pociejowa? Czego