Strona:Skaut Nr 2 (1911).djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kosowskie dzieci.
(Wspomnienia z wakacji).

W lecznicy dr. Tarnawskiego w Kosowie za Kołomyją, w środowisku, które skupia rokrocznie Polaków ze wszystkich ziem polskich i z zagranicy, znalazło się podczas tego lata dwu członków lwowskich drużyn skautowych. Skauci nasi zorganizowali na miejscu dwa patrole z dzieci kuracjuszów i poprosili o objęcie komendy nad nimi dra. Kazimierza Lutosławskiego. W Kosowie, ku radości dr. Tarnawskiego nastało nowe życie, bo wszyscy skautingiem zaczęli się interesować. Ignacy Chrzanowski, Zygmunt Balicki, Lucjan Rydel, dr. Marian Janelli i w. ś. należą obecnie do gorących przyjaciół naszego ruchu. Członkowie patrolów tak silnie zawiązali między sobą przyjaźń, że postanowili zachować ją do końca życia, a za rok przyszły umówili się na wspólne ćwiczenia skautowe.
Opowiadanie jednego z „dzieci kosowskich“ świadczy o tak żywych i silnych wspomnieniach ze spędzonych razem chwil, że umieszczamy je całkowiście. Instruktor

»Dzieci kosowskie zgarniają po deszczu błoto, spełniając tym »dobry uczynek« dla kuracjuszów«.

Była nas spora gromadka młodzieży, wesołej i ochoczej, której wakacje się uśmiechały po trudach całorocznej pracy, tymbardziej, że spędzaliśmy je wszyscy w miłej lecznicy dra Tarnawskiego w Kosowie. Codzień nowe powstawały plany, w jaki by sposób uprzyjemnić sobie wolne chwile, a więc tennis, przechadzki, kąpiel rzeczna, wycieczki na rowerze, ale to wszystko za mało, chcieliśmy czegoś więcej. Nagle doszła nas wiadomość, że we Lwowie powstały drużyny skautowe; do Kosowa przybyło dwóch skautów, którzy dali nam podręcznik skautowy, zawierający tyle ciekawych ćwiczeń i zabaw. Skauting! Otóż znaleźliśmy naraz to, czegośmy szukali tak długo — i zabawa, i nauka, a jaka miła! Powstały dwa zastępy skautowe, nasz i zastęp młodszy. Nazwaliśmy się »dziećmi kosowskimi« na pamiątkę »dzieci warszawskich«[1], których znana dzielność wzbudzała zawsze nasz zapał. Jako godło obraliśmy sobie »rybę«, godło pierwszych Chrześcijan, tak czcząc tradycję owych harcerzy średniowiecznych, którzy odznaczali się nietylko dzielnością oręża, ale i gorącą wiarą. Wobec tego jednak nie mieliśmy »żadnego zawołania patrolu«, porozumiewaliśmy się gwizdnięciem, a »ryba« przypominała nam rzecz tak ważną — i to nie tylko w czasie ćwiczeń skautowych — milczenie.
Odtąd dzień nam schodził na ćwiczeniach, zabawach, wspólnej pracy, czytaniu wieszczów. Nie chcieliśmy być darmozjadami, więc pomagaliśmy ogrodnikowi w okopywaniu drzew, grządek, a gdy deszcz rozmoczył ścieżki w ogrodzie, zgarnialiśmy błoto lub naprawialiśmy zepsute drogi. Pomagali nam w tym i inni kuracjusze, którym się nasza organizacya niezmiernie podobała.
Codzień o godzinie 11-tej przedpołudniem odbywała się musztra zastępów, każdego z osobna, potym całego plutonu. Gdy deszcz padał, musztrowaliśmy się w krytej sali gimnastycznej, w czasie pogody na dużej łące koło zakładu. A jakie miłe były te godziny musztry!
Z daleka przyglądali się nam kuracjusze, nieraz z wielkim zajęciem śledząc nasze ćwiczenia. Urządzaliśmy też wycieczki w okoliczne góry, w czasie których bawiliśmy się zawsze wyśmienicie. Jedną z ulubionych naszych zabaw była zabawa w »zająca«. Tylko, że nasz zając zostawiał różne ślady, więc strzały, złożone z kwiatów lub z jasnych kamieni ze strumienia, badyle wyrwane, nadłamane gałązki itp. i wolno mu było podejść którąkolwiek »pogoń« (o ile się dało naturalnie) i aresztować. Trzeba więc było nie tylko znaków śledzić, ale wciąż mieć się na baczności, czy »zając« nie podejdzie niespodzianie z tyłu lub z boku. Drugą ulubioną zabawą było wykradanie chorągiewki.
W ogrodzie za zakładem stała duża szopa. Tam ćwiczyliśmy się w strzelaniu z karabinków japońskich, celując w kamyki, pudełka z zapałek lub centy zatknięte w ściany szopy.
Czasem szopa zmieniała się w twierdzę niezdobytą. Jeden zastęp, rozstawiony w czatach, bronił dostępu, drugi zastęp podchodził. Przed twierdzą była zatknięta w ziemię chorągiew, kto ją podszedł na 20 kroków, zdobywał twierdzę.
Pamiętam, raz broniliśmy twierdzy.
Czaty były rozstawione w promieniu jakich 150 kroków dokoła. Kolo naszej twierdzy prowadziła ścieżka, którą przechodzili kuracjusze i Huculi, idący w pole do pracy.

Ścieżka była również czatami obsadzona. Dnia tego z szczególną uwagą postanowiliśmy bro-

  1. »Dziećmi warszawskimi« nazywał się słynny na całą Polskę pułk Czwartaków.