Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zach i siatce kozodrzewia. Sto-kilkadziesiąt sążni przestrzeni pochyłéj, a raczéj ubocza i to przykrego, po którém śród zwaliska głazów szumi i huczy potok, także wodospad ale nieco wolniejszy i węższy jak Siklawa woda, postawiły mię w okolicy, jakiéj nic podobnego oczy moje dotąd nie widziały, a nawet wyobraźnia nigdy mi nie przedstawiła. Znalazłem się śród pustyni skał, w całém znaczeniu tego wyrazu. Wyliczyć mógłbym przedmioty, które zapełniały ten przestwór mil kilku: pięć jeziór, — nad jedném z nich stałem; gdzie niegdzie nad wodą zarośle kozodrzewin, kępa darniny, plamka mchu, kilka żółtych kwiatków jaskru, pliszka niby zabłąkana, zresztą Pan téj całéj dziedziny, kamień. Gdybym jednak był olbrzymem i chciał pustelnicze życie prowadzić, obrałbym bez wahania się to miejsce na moją pieczarę, tyle znalazłem w niém uroku przy najdzikszéj samotności.
Łańcuch gór podniebnych, gładkich, nagich, bez kosmyka trawy, w ogromne koło zamknięte zatoczony, jak kocieł; dno jego we trzy piętra: najniższe zalane okrągłém jeziorem z którego wypływa potok tworzący Siklawą wodę; brzegi jeziora uzielenione gdzie niegdzie kozodrzewiem i trawą; po lewéj ręce, patrząc w południe dwa mniejsze jeziorka, jedno za drugiém, po prawéj trzecie także niewielkie, ale na podniesieniu już znaczniejszém, a czwarte jeszcze wyższe, wszystkie zaś związane wąskiemi strumykami ze środkowém najobszerniejszém; kamienny samotny sza-