Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LIST.

Minęło kilka tygodni od wyjazdu Klary Gulli, a Jan znajdywał się pewnego ranka na halach, wysoko na upłazach gór położonych, gdzie pasły się trzody. Naprawiał zepsute zagrodzenie jednego z pastwisk Larsa Gunnarsona. Z miejsca gdzie pracował, słyszał poszum drzew i widział samicę głuszca otoczoną młodemi, szukającą pożywienia w trawie pod jedlami. Już prawie kończył robotę, gdy nagle posłyszał dolatujący od strony trzęsawisk rozpaczny poryk. W głosie tym był strach śmiertelny, tak, że zadrżał od stóp do głowy.
Nastawił uszu i za moment doleciał go ryk ponownie. Teraz nie bał się już, bowiem wiedział, że to było wołanie o pomoc, przeto trzeba było spieszyć co prędzej.
Rzucił robotę i pobiegł przez lasek brzozowy w gęsty bór. Nie potrzebował szukać daleko, bo niebawem miał przed oczyma wszystko. Pomiędzy drzewami słało się wielkie, niebezpieczne trzęsawisko. Jedna z krów Larsa, zapędziła się za daleko i dostała w miejsce, gdzie torfiasty grunt mógł wprawdzie unieść jej ciężar, ale pod spodem stała woda, przeto za każdem stąpnieniem torf ustępował i zwierzę zapadało się coraz to głębiej.
Krowa ta była najlepszą sztuką bydła w całej stajni Larsa. Jan spostrzegł to zaraz i przypomniał sobie, że dawano za nią dwieście talarów bitych.