Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

robotę, biegli i stawali u płotów, by ją zobaczyć choć na chwilę.
Proboszcz miał w parafji wielkie znaczenie, ale mawiał zawsze, że jest jeno przybłędą w porównaniu z córką i ludzie sobie z niego niewiele co robią. Przybył tu niedawno, podczas gdy ona pochodzi ze starego, plebańskiego rodu, osiadłego od stu lat w parafii i odziedziczy też Löwdalę i plebanję po jego śmierci.
Czasem gniewało ją niemal nawet to ciągłe opowiadanie o pastorównie. Matka powtarzała nieustannie jedno w kółko, zupełnie jakby nie było innych ludzi na świecie, lub z nią się równać nie mogli. Teraz jednak cieszyło ją bardzo, że nakoniec zobaczy pastorównę.
Radaby była zrozumieć też, skąd pochodzi ów hałas, dochodzący ją przez cały czas ubierania. Nie jest to już pewnie wczorajsza burza, nie od niej to huczało jej w uszach! A może zresztą rozpętała się na nowo? Nie, nie, hałas był zgoła inny, równiejszy, zupełnie jednostajny, przypominający dudnienie młyna.
Skończyła się ubierać i otworzyła drzwi kuchenne.
Teraz już nie dziwowała się przyczynie hałasu. Cała kuchnia pełna była prządek i kołowrotków. Jeden kołowrotek za drugim, jedna prządka za drugą... dziewczyna dojrzeć nie mogła końca, szeregu.