Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie mogła dłużej słuchać spokojnie. Grajek doznał strasznego jakiegoś nieszczęścia, uczuła potrzebę otworzyć okno i spytać.
Ujrzawszy ją, urwał nagłe tonem, przeraźliwszym jeszcze od wszystkich innych. Kapelusz spadł mu z głowy podczas szaleńczej gry, a włosy zwichrzyły się na czole. Był blady, jakby nagle zachorzał, a rysy twarzy ściągnięte były cierpieniem.
— Mówiłaś, że chcesz posłuchać mej muzyki! — wydusił z wysiłkiem. — Zrobiłem, coś chciała! Wiesz teraz, jak to brzmi.
Głos jego brzmiał tak ostro, a słowa były tak gwałtowne, że Maja Liza osądziła, iż gniewa się na nią. Przerażona milczała, nie śmiąc pytać, co mu się stało.
Z tą samą namiętnością powiedział:
— Jeszcześ dotąd mnie nie słyszała. Nie wiedziałaś nawet może, że to ja gram.
Przyszło jej na myśl powiedzieć:
— Sądziłam, że to Noeck.
— Czyś go słyszała?
— Podobno gra jak potępieniec, który tęskni do zbawienia, a wie, że go nigdy nie osiągnie.
Po tych słowach zbliżył się. Stał tak blisko, że mogła mu odsunąć z czoła włosy, spadające w kędziorach, ale nie śmiała tego uczynić.
— Masz rację. Przede mną to właśnie zamknięte są niebiosy.
Nakrył twarz dłońmi i załkał głośno.