Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i spuścił pętlę na głowę wilka. Gdyby się powiodło, możnaby go było zadusić, a potem wyciągnąć.
Pętla zniżała się coraz to bardziej i doszła aż do nosa zwierza, który się nie poruszył wcale. Nagle jednak rzucił głowę w przód, szczeknął przeraźliwie, błysnął zębami, a pętla spadła na dno dołu.
Serca wszystkim zabiły trwożnie na ten widok. Nie można było zaliczać do przyjemności zadawania się z potworem, zdolnym przegryźć linę za jednem kłapnięciem zębów.
— Nie pozostaje nam nic innego — rzekł pastor — jak zastrzelić wilki! Stracimy wprawdzie pułapkę, ale urządzimy sobie drugą.
Do brzegu dołu przystąpił mężczyzna, trzymający się dotąd w tyle za innymi. Był to kowal z Hendriksbergu, przybyły do Loby dnia poprzedniego w celu zakupna siana. W domu nowożeńców nie starczyło miejsca na nocleg dla wszystkich gości, tedy Björn Hindrikson poprosił pastora, by go zabrał z sobą.
Na plebanji czekała gości zawsze gotowa izba gościnna i tam też spędził noc. Od wczesnego ranka myśli wszystkich zajęły wilki i zapomniano o przybyszu.
Spojrzał w głąb, zważył w ręku pałkę Bengta, ale wszyscy sądzili, że to czyni jedynie dla rozrywki. Był bardzo wysoki, ale zarazem śmigły i wcale na mocnego nie wyglądał. Ręce miał wąskie