Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednak odczuła zawód tak, że straciła wszelki powód radości.
Podczas obrzędu zaślubin kilka razy obróciła głowę i spozierała ku drzwiom. Miała do ostatka nadzieję, iż zjawi się lada moment i nie mogła się przezwyciężyć, by nie popatrzyć.
Jakże mogli być ludzie tak srodzy, by jej w tym dniu wydrzeć jedyną rzecz, mogącą rozweselić jej serce. Ile razy o tem pomyślała, łzy napływały jej do oczu.
Nakryto stoły, ustawione w kształt podkowy, wszyscy zasiedli i zaczęli jeść. Odrazu zapanował nastrój pogody i swobody. Pito i żartowano, sama jeno panna młoda doznawała takiego przygnębienia, że nie mogła przełknąć ni kęsa jadła. Krajała chleb na małe kawałki, aby się zdawało, że przecież coś je.
— Ach, gdyby tu była mamzel Maja Liza, wszystkoby poszło inaczej! — westchnęła.
Rzuciła szybkie spojrzenie na swego męża i zadała sobie pytonie, czy nie usłyszał. Wydało jej się, że myśli głośno.
Po chwili uczyniła to samo. Zauważyła nawet najwyraźniej, że mówi do siebie.
— Ach, czemużto nie mogła przybyć mamzel Maja Liza na moje wesele!
— Cóż to mówisz? — spytał pan młody.
Powtórzyła wprost mimowoli.