Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To mówiąc siadł na jednym z kamieni, leżących przed chatą. Młoda kobieta spytała czy nie chciałby się posilić, z uśmiechem odmówił zaproszenia. Natomiast okazał się bardzo skorym do rozmowy. Podczas gdy tamci spożywali jadło wypytywał o ich sposób życia, o pracę a oni odpowiadali swobodnie i wesoło.
Nagle zwrócił się wincerz do wędrowca i wzajem zaczął go wypytywać:
— Żyjemy w takim odosobnieniu, — rzekł — od roku nie miałem sposobności rozmawiać z nikim, oprócz pasterzy i robotników w winnicach. Pewno powracasz z jakiego obozu i mógłbyś nam opowiedzieć nieco o Rzymie i o cesarzu?
Zaledwie to wymówił, zauważył, że mu staruszka daje znak ostrzegający, aby się miał na baczności w rozmowie.
Przybysz jednak odparł uprzejmie: Widzę, że masz mię za legionistę, istotnie nie mylisz się, jakkolwiek dawno już ukończyłem służbę. Za panowania Tyberiusza nie dużo było roboty dla nas wojaków.
— Raz jednak okazał się wielkim wodzem. Szczęśliwe to były czasy jego! Teraz nad niczym nie przemyśliwa, tylko jak się ustrzec od sprzysiężonych, a w Rzymie o niczym nie mówią, jeno o tym, jak przeszłego tygodnia, za cień podejrzenia, kazał cesarz pojmać i ściąć senatora Tycjusza.
— Biedny cesarz! nie wie co robi, — zawołała