Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczególne, że nie zauważyli jego cudowności. Wszakże nigdy takiego dziecka nikt nie widział.
Chwilę siedziała milcząc i przypatrywała się dziecku.
— Nie pojmuję togo, — rzekła. — Mnie się zdawało, że skoro ujrzy tych sędziów, którzy tu w świątyni spory ludu rozstrzygają, tych nauczycieli, mówiących do uczniów i kapłanów, odprawiających służbę Bożą, ocknie się i zawoła: Oto aby tu żyć między tymi sędziami, uczonymi i kapłanami, przyszedłem na świat.
— Cóż by to było za szczęście, — wtrącił mężczyzna, —— być zamkniętym w tych kolumnadach? Lepiej dla niego, że może swobodnie przebiegać pola i wzgórza koło Nazaretu.
Matka westchnęła z cicha.
— Taki jest u nas w domu szczęśliwy, rzekła.
Tak jest zadowolony, gdy może towarzyszyć trzodom owiec na ich samotnych wędrówkach, albo gdy wyjdzie w pole i przygląda się pracy rolników! Nie sądzę, że działamy na jego szkodę usiłując zatrzymać go z sobą.
— Oszczędzamy mu tylko cierpień największych, — rzekł mężczyzna.
Rozmawiali tak póki się dziecko nie zbudziło ze snu.
— A no, widzisz, rzekła matka odpocząłeś sobie. Teraz wstawaj, wieczór zapada i trzeba wracać na nocleg.