Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nadzieja możliwego uratowania cesarza odmłodziła staruszkę. Bez utrudzenia przebyła długą podróż morską do Joppy a w drodze do Jerozolimy nie korzystała z lektyki, jeno jechała konno. Znosiła trudy podróży tak łatwo, jak panowie rzymscy, żołnierze i niewolnicy jej orszaku.
Podróż z Joppy do Jerozolimy napełniała serce Faustyny zachwytem i nadzieją. Była to wiosna a dolina Saronu, którą pierwszego dnia podróży przejeżdżali, niby najwspanialszy kobierzec róż, słała się przed nimi. Również i następnego dnia, gdy już wniknęli w góry Judei, towarzyszył im ów kwietny przepych. Wszystkie wzgórza, między którymi wiła się droga, okryte były sadami w pełnym rozkwicie.
Gdy wzrok podróżnych znużył się widokiem różowych kwiatów moreli i brzoskwiń, mogli go krzepić zielenią winogradu; tryskał tak bujnie z ciemnych prętów, że prawie widzieć można było jego szybki rozwój.
Nie tylko kwiaty i zieleń uprzyjemniały im podróż. Największy urok jej stanowiły tłumy ludzi, ciągnące dnia tego do Jerozolimy. Z wszystkich drożyn i ścieżek, z samotnych wzgórz i z najdalszych zakątków dolin gromadzili się wędrowcy. Doszedłszy gościńca łączyły się mniejsze gromady w wielkie rzesze i z radosnym zgiełkiem szły dalej.
Wokoło starca, jadącego na chybocącym się wielbłądzie, nadążali jego synowie i córki, zię-