Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego na swoich kolanach a Tyberiusz leżał bez ruchu oczu nie otworzywszy. Uczucie błogiego uspokojenia ogarnęło go i po chwili zapadł w sen kojący.

V.

W kilka tygodni potem wysłano jednego z niewolników cesarskich w góry sabińskie do samotnej chaty. Wieczór zapadał a wincerz z żoną stali we drzwiach, patrząc na zachód słońca. Niewolnik zbliżył się do nich, poczem wyjął zza pasa ciężką sakiew i złożył ją w dłoń mężczyzny.
— Przysyła ci to Faustyna, której uczyniłeś miłosierdzie, — rzekł niewolnik. — Każe ci powiedzieć, żebyś sobie kupił własną winnicę i zbudował chatę, nie tak jednak wysoko, jak to orle gniadzo.
Więc żyje Faustyna! — zawołał mężczyzna — a my szukaliśmy jej po przepaściach i trzęsawiskach i gdy nie wracała, pewny byłem, iż znalazła śmierć w tych obmierzłych górach.
— Co do mnie, nie przypuszczałam, aby umarła. Czyż nie mówiłam, że musiała pójść do cesarza.
— Istotnie, — przyznał mężczyzna i cieszę się, że miałaś słuszność, nie tylko dlatego, że nas Faustyna obdarzyła, ale także ze wględu na cesarza.
Niewolnik zwrócił się zaraz do odejścia, aby przed nocą w zamieszkaną zajść okolicę, małżeństwo jednak nie puściło posła.