Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzmogła się na nowo i podczas całej jazdy do kolonii, położonej po drugiej stronie miasta, leżał bez przytomności.
O przyjęciu w kolonii Birger również nie miał pojęcia. Nie mógł się cieszyć ani wielkim domem, ani białymi marmurowymi stopniami, ani wspaniałą galerią, okalającą dom. Nie mógł widzieć pięknej i rozumnej twarzy pani Gordon, gdy, stojąc na terasie witała przybyszów, ani Miss Hoggs z sowimi oczami, ani nowych braci i sióstr. Nie wiedział nawet, że przyniesiono go do wielkiego i jasnego pokoju, który miał odtąd być domem dla niego i dla jego rodziny, i gdzie pospiesznie sporządzono dlań łóżko.
Następnego dnia był jeszcze tak samo chorym, jednak odzyskał na kilka godzin przytomność. I wtedy dlań było wielkiem zmartwieniem, że musi teraz umrzeć, zamim wszedł do wnętrza Jerozolimy i ujrzał z bliska jej wspaniałości.
„Ach — biadał — odbyłem tak daleką podróż a teraz umieram, nie ujrzawszy pałacu Jerozolimskiego i złotych ulic, któzemi kroczą Święci w białych jedwabnych szatach, niosąc w ręku palmy“.
Przez dwa dni skarżył się tak bezustannie. Gorączka wzmagała się, ale nawet w gorączkowych fantazyach dręczyła go obawa, że nie ujrzy nigdy złocistych murów i lśniących wieżyc, które strzegą Miasta Bożego.