Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było jej już we dworze. Sprzedano ją na licytacyi“.
„Tak, przy licytacyi sprzedano wiele rzeczy“, wtrącił Ingmar.
„Jedna z dziewek wspomniała, że Stig Börjeson kupował tę kapę, chciałam więc spróbować odkupić ją, aby spełnić życzenie Ingmara Silnego. I rzeczywiście udało mi się. Oto ją mam“, dodała, wskazując na pakiet który miała w ręku.
„Byłaś zawsze dobrą dla starych ludzi“, rzekł Ingmar. Głos jego był ostry i twardy chociaż słowa uprzejme. Nie powiedział nic więcej i znów zapanowało między nimi milczenie. Tęsknym wzrokiem spoglądała Barbara na drogę przed sobą. „Strasznie jeszcze daleko“, myślała. „Mamy jeszcze przynajmniej pól godziny drogi, i przez ten czas muszę patrzyć na to jak jest nieszczęśliwym. I nie mogę mu pomódz. Byłoby jeszcze gorzej, gdybym mu powiedziała prawdę. Wtedy chciałby znów moje życie połączyć ze swojem. Ale nigdy w życiu jeszcze nie przeszłam tak strasznej godziny!“
Usiłowała iść szybko, ale mimoto, zdawało się obojgu, że bardzo powoli poruszają się naprzód. Ciężkie myśli zawisły na nich i powstrzymywały ich w chodzie.
Nakoniec doszli do sztachetowej bramy podwórza. Tu Ingmar stanął przed Barbarą,
„Muszę skorzystać z sposobności i zapytać cię o coś“, rzekł. „Bo jeżeli nie zgodzisz się na to, to