Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nadzwyczajnem, ale rozpłynęła się zupełnie, gdy próbowała mówić o niej.
W każdym razie Ingmar zdawał się być ucieszony tem, że przemówiła do niego. Z wielką troskliwością wypytywał ją o czas i miejsce, gdzie spotkała owego człowieka. I żądał, aby mu dokładnie opisała jego odzież i wygląd.
Lecz gdy przybyli do Kolonii Gertruda szybko opuściła Ingmara, Czuła ogromne przygnębienie i niepojęte znużenie. „Rozumię, nie jest to zamiarem boskim, abym innym ludziom o tem opowiadała“, pomyślała. „Ach byłam tak szczęśliwa, gdy sama jedna o tem wiedziałam!“
Postanowiła z nikim więcej nie mówić o tem, i chciała prosić Ingmara, aby także milczał. „Wszak to prawda, to prawda“, powtarzała wciąż, „że go spotkałam, tak samo jak wówczas na drożynie leśnej; ale trudno wymagać, aby mi ktoś uwierzył“.
W kilka dni później spotkała Gertrudę wielka niespodzianka; Ingmar zbliżył się do niej po wieczerzy i powiedział jej, że widział tego człowieka w czarnej szacie.
„Odkąd opowiadałaś mi, że istnieje taki człowiek, szedłem codziennie tą ulicą tam i napowrót i czekałem na niego“, rzekł Ingmar.
„A więc przecie uwierzyłeś mi?“ zapytała Gertruda ucieszona. I cała jej wiara i ufność zapłonęły w niej z nową siłą.