Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niła“, rzekła stara gorliwie, „idź tylko do sali i zajrzyj tam do szaf!“ Szybko wyszedł mąż z browaru i udał się do sali. Gdy otworzył jedną z szaf, ujrzał stojące na półce dwie stare srebrne konwy. Mąż wziął je w rękę, odwrócił je aby widzieć znak wyryty na dnie i przekonał się, że były prawdziwe. Barbara weszła i była zakłopotana,, stojąc obok niego.
„Miałam trochę pieniędzy w kasie oszczędności“, rzekła cichym głosem. Mąż dawno już nie czuł się tak zadowolonym. „Za to, to jestem ci wdzięczny“; rzekł. Ale wnet wyprostował się i wyszedł. Zdawało mu się, że nie wolno mu być uprzejmym wobec żony. Myślał, że jest to winien Gertrudzie, ażeby tej, która zajęła jej miejse, nie okazywał miłości ani życzliwości.
Było to może o tydzień później, gdy mąż, wychodząc ze stodoły, skierował się ku domowi; równocześnie jakiś obcy człowiek otworzył furtkę w płocie i wszedł na podwórze. Gdy się obaj spotkali, obcy człowiek pozdrowił go i zapytał, czy córka Svena, Barbara, jest w domu. „Jestem jej starym znajomym“, rzekł. Dziwnym sposobem mąż wiedział natychmiast kim jest ów człowiek. — „To ty jesteś pewnie Stig Börjeson?“ zapytał. — „Nie myślałem, że mnie tu ktoś zna“, rzekł obcy człowiek „i natychmiast oddalę się stąd; mam tylko kilka słów do pomówienia z Barbarą, Ale nic nie