„Ludzie mówią, że co wieczora jedziesz czółnem do szkoły, siadasz tam na kamieniu przybrzeżnym i godzinami nie ruszasz się z miejsca“. — „Niechaj ludzie gadają, co chcą“, rzekł mąż i wyglądał zupełnie spokojnie, lecz gniewało go to, że śledzili go. — „Ale dla żony jest to rzecz nieprzyjemna“. — E, kto sobie kupił męża, nie może spodziewać się czegoś lepszego, rzekł mąż.
Żona właśnie usiłowała odwrócić rękaw surduta, który był watowany i sztywny, tak że sprawiało jej to trudności. Mąż patrzał z ukosa na nią, chcąc widzieć jakie wrażenie zrobiły na nią jego słowa. Widział, że uśmiech igrał na jej ustach, a gdy załatwiła się z rękawem, rzekła: „O co do mnie, nie miałam wielkiej ochoty wyjść za mąż, to ojciec całą tę rzecz zaaranżował“.
Raz jeszcze mąż spojrzał na żonę a gdy się oczy ich spotkały, pomyślał. „Wygląda tak, jak gdyby wiedziała czego chce“. „Zdaje mi się, że nie należysz do tych, które dadzą się zmusić do czegoś“, rzekł.
„O nie“, odrzekła żona, ale z ojcem nie łatwa sprawa. Jeżeli lisa nie pokona za pomocą psa, to schwyci go w pułapkę. Mąż nie odpowiedział nic, był już znów pogrążony w swych myślach i ledwie słuchał, co mówiła. Ale żona sądziła pewnie, że skoro już tyle powiedziała, to lepiej będzie jeżeli opowie resztę.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/226
Wygląd
Ta strona została przepisana.