Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

północ i południe, stąd wznosił góry i rozlewał morze aź po nieba granice.“
Głos zatrzymał się na chwilę, jakby czekając na protest, ale dzwon milczał.
„Dziwna to rzecz — myślała pani Gordon, nie mogą to być ludzie, którzy mówią.“ Ale w gruncie rzeczy nie wydawało jej się to wcale dziwnem. W kurzącym wietrze i wśród zielonawo bladej nocy, najcudowniejsza rzecz wydawała się zupełnie naturalną.
„Pasterzy zeszli z góry w największym pośpiechu,“ mówił pierwszy głos dalej, ażeby zwiastować na całą okolicę, że znaleźli kamień węgielny świata. I wkrótce widziałem tłumy ludzi podążających ku górze Moria, ażeby na mnie, na owej wiszącej skale, nieść Panu ofiarę i dziękować mu za wspaniałe dzieło twórcze.“
Wymówiwszy to, głos rozbrzmią! rodzajem śpiewu i zawołał wysoką, płaczliwą intonacyą, w jakiej derwisze wykładają koran:
„Wtedy to po raz pierwszy poznałem uwielbienie i ofiary! Pogłoska o mojem istnieniu rozeszła się szybko i daleko. Godzien prawie widziano długie wijące się karawany, zstępujące z szarawo białych gór i szukające drogi do Morii. Zaiste, mogę z dumą podnieść moje czoło! Z mojej to przyczyny strome to wzgórze przestało być samotnem i opuszczonem. Dla mnie to takie tłumy