Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Wielkiego tak się trzymali wszyscy razem, że mówiono, iż tu mieszkają najzgodliwsi ludzie z całego Dalarne. Ale teraz rozdzieleni są wszyscy na aniołów i dyabłów, na baranów i capów“.
„Gdyby już raz ten tartak w ruch puścić“ — pomyślał Ingmar „nie potrzebowałbym słuchać dłużej tej paplaniny.
„Nie długo to potrwa, że i między nami wszystko będzie skończone“, — ciągnął Ingmar Silny dalej. — „Skoro przyłączysz się do nich, nie będzie ci wolno obcować ze mną“.
Ingmar zaklnął i wstał.
„Pewnie, jeżeli w ten sposób będziesz wygadywał, to może i tak będzie“, rzekł. „Czy nie rozumiesz, że to się na nic nie przyda buntować mnie przeciw mojej rodzinie, ani przeciw Hellgumowi, bo to jest najdoskonalszy z ludzi, których znam“.
Tym doprowadził Ingmara Silnego do milczenia; po chwili przestał pracować i odszedł. Mówił, że idzie na dół do wsi, aby porozmawiać z przyjacielem swym, kapralem Fletem. Dawno już bowiem nie rozmawiał z rozumnym człowiekiem. — Ingmar był zadowolony, że poszedł. Jest to zapewne rzecz zwykła, że ktoś powracający po długiej niebytności, nie lubi słyszeć rzeczy nieprzyjemnych, lecz chciałby, aby wszystko dokoła niego było jasne i wesołe i pogodne — pomyślał Ingmar.