Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odważyła się podać mu rękę, a gdy inni wyszydzali go, nie broniła go, lecz milczała i wysunęła się z pokoju.
Teraz on myśli, że go nie kocha i odejdzie i nigdy nie wróci!
Nie, nie rozumiała wprost, jak mogła tak postąpić, po tem wszystkiem, co Halfvor dla niej uczynił.
Wtem nagle zdawało jej się, że słyszy słowa ojca swego, który zwykł był mawiać, że Ingmarsonowie nie powinni się oglądać na ludzi, lecz tylko kroczyć drogą przez Boga wskazaną.
Wtedy Karina szybko otworzyła drzwi i stanęła przed Halfvorem, zanim ten wyszedł z sali.
— „Czy już odchodzisz, Halfvorze? Myślałam, że zostaniesz na podwieczorek!“
Halfvor spojrzał na nią zdziwiony. Była całkiem zmieniona, zarumieniona i wzruszona stała przed nim i miała tak czuły wyraz, jakiego nigdy przed tem u niej nie widział.
— „Mam zamiar odejść i nie wrócić już nigdy“, rzekł Halfvor; nie rozumiał, czego chciała.
— „Ach, pójdź i wypij swoją kawę!“ rzekła Karina.
Wzięła go za rękę i poprowadziła do stołu. Rumieniła się i bladła przytem na przemiany, traciła kilkakrotnie odwagę, ale nie poddała się, chociaż szyderstwo i pogarda, były najgorsze rzeczy,