Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie ujechali daleko. Gudmunda czekało jeszcze jedno pożegnanie. Była to Helga z Bagniska. Czekała przy ogrodzeniu, oddzielającym gościniec od dróżki, wiodącej do lasu. Erland, ujrzawszy Helgę, zatrzymał konia.
— Czekałam na ciebie, bo chciałam w tym dniu życzyć ci szczęścia — rzekła.
Gudmund wychylił się aby jej uścisnąć rękę. Zauważył, że zeszczuplała i oczy miała podkrążone. Z pewnością tęskniła do Närlundy i nieraz — płakała po nocach. Dziś chciała być wesołą i uśmiechała się do Gudmunda serdecznie. Nie mógł wymówić ani słowa. Lecz ojciec pomimo, że mówił naogół tylko z konieczności, wydał nagłe okrzyk:
— A to ci życzenia najprzyjemniejsze!
— Prawda, ojcze — odrzekł Gudmund.
Jeszcze raz podali sobie ręce i bryka ruszyła z miejsca. Gudmund siedział odwrócony i nie spuszczał Helgi z oczu. A gdy ją przysłoniła kępa drzew, odpiął gwałtownie fartuch od powozu, chcąc zeskoczyć.
— Czy chcesz jej co powiedzieć? — spytał ojciec.
— Nie, nic, — odpowiedział siadając.
Ujechali jeszcze kawał drogi. Nie spieszyli się. Widać miło było ojcu siedzieć spokojnie obok syna.
Nagle Gudmund, przechyliwszy głowę na ramię ojcowskie, wybuchnął płaczem.
— Co ci jest? — spytał Erland, ściągnąwszy lejce z całych sił.
— Tacyście dobrzy dla mnie, a jam tego nie wart.
— Zrobiłeś co złego?
— Tak, ojcze.
— Trudno mi uwierzyć.
— Tak. Zabiłem człowieka.