Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po przeciwnej stronie drogi. Wprawdzie stał się dla niej zupełnie obcy, w tej chwili jednak zabrzmiało w jego głosie coś, co jej przypomniało pierwsze ich spotkanie. Jej zbawca i przyjaciel... Była pewna, że pomimo ożenku, znajdzie w nim zawsze pewnego opiekuna.
Uczuła radość, że może mu zaufać więcej, niż komukolwiek. Poczuwała się do obowiązku opowiedzenia mu wszystkiego, co ją spotkało od czasu owego rozstania.
— Trzeba ci wiedzieć, że w pierwszych tygodniach służby byłam bardzo nieszczęśliwa. Tylko się nie wygadaj przed matką Ingeborgą!
— Dobrze. Będę milczał jak grób.
— Ach, jak żałowałam lasu, na początku! Chciałam, wszystko rzucić i wrócić na górę.
— Tak żałowałaś! A ja myślałem, że ci u nas dobrze.
— Nic na to nie mogłam poradzić — mówiła tłómacząc się. — Zapewne, powinnam była się czuć u was szczęśliwa. Byliście dla mnie dobrzy, roboty nie miałam za wiele, ale żal pozostał żalem. Coś mnie ciągnęło do lasu i kazało wrócić. Wydawało mi się, że mieszkając w dolinie, oszukuję i zdradzam kogoś, kto ma do mnie prawo.
— A może to było... — zatrzymał się Gudmund w połowie zdania.
— Nie, to nie dziecko... Wiedziałam, że matka kocha malca i dobrze go pielęgnuje. Nie tęskniłam do nikogo z osobna. Zdawało mi się, że jestem ptakiem, zamkniętym w klatce i myślałam, że umrę, jeżeli mię nie wypuszczą na wolność....
— Taka byłaś nieszczęśliwa? — krzyknął Gudmund i uśmiechnął się. Już ją poznał. To ta sama z lasu!