Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I szedł wprost przed siebie. Już jest pomiędzy pierwszemi drzewami. Wchodzi pomiędzy coraz gęściejsze. W około niego wznoszą się, pną się w niebo dęby-starce, dęby-olbrzymy, kilka pokoleń ludzkich pamiętać mogące.
Wiatru już nie czuje, bezsilnym on pośród tych bohaterów świata roślinnego. Choćby najstraszliwszy — to złamie, wyrwie z korzeniami jednego, dwa olbrzymy, na skraju rosnące, ale odbije się ubezwładniony, zawstydzony od muru omszałych, starych pni. Tylko wierzchołki szumią i gną się. Tylko drobne gałązki zlatują odłamane, fruwając w powietrzu zielenią liści.
On przechodził pomiędzy tymi milczącemi, dumnemi olbrzymami i czuł w tej chwili całą swą małość, swą nicość. Każdy z tych dębów martwych, duszy pozbawionych, jest użyteczniejszy niż on, ma swe przeznaczenie w życiu przyrody, a nawet ludziom więcej korzyści przyniesie.
Im głębiej zapuszczał się w las, tem większy spokój panuje tu obok niego na dole; tem straszniejszy szum, tem groźniejszy huk ponad nim... i aż tam... tam bardzo wysoko — w chmurach.
Nagle blask jakiś, nieznany dotąd jego oczom, oślepił go zupełnie, a huk straszliwy zagłuszył go całkiem. Siłą jakąś niewidzialną rzucony, padł pomiędzy plebs roślinny, krzewiący się pokornie w cieniu olbrzymów. Tuż obok niego zwalił się potężny konar dębu i omal, że nie przygniótł go swoim ciężarem. To piorun przyszedł pobratymcy huraganowi w pomoc i rozłupał najwznioślejszego, najzuchwalszego z olbrzymów.
Niedługo leżał Iwan ogłuszony. Nawet grom nie zdołał uspokoić jego boleści. Jemu się zdawało, że tylko wraz z życiem pozbyć się jej potrafi. Wstał zdrów, nic mu się nie stało. Zaczął iść dalej bezmyślnie w głąb lasu.
Raptem przystanął, zaczął się rozglądać wkoło. On tu kiedyś był... Przypomina sobie znane drzewa... Tak! tak... tam pomiędzy paprociami kryje się niski, ciosowy krzyżyk, mchem obrośnięty, zielem otoczony. A na nim dojrzeć jeszcze