Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spałem całą dobę. Gdy się obudziłem, uczułem, że żyję znowu. Jeść mi się tylko strasznie chciało. Dali mi też natychmiast wina jakiegoś doskonałego i polewkę taką mocną, że odrazu uczułem, że mi dawne siły wracają. Koło mnie był mój ojciec, matka moja, doktor huzarski i jakiś jeszcze oficer.
Pierwsze słowo, co mogłem przemówić, było pytanie, co się z jenerałem i oficerami stało? Ojciec odpowiedział mi, że znaleźli ich wszystkich wraz z huzarami pozabijanych w Milnerowym dworcu, a z mandatora, jego żony i Niemczyka Hermana nie pozostało ani śladu. Kasy wojskowej także nie stało, znać ją łotry z sobą zabrali.
Kiedy stary to opowiadał, oficer ów huzarski, który z boku siedział, zbliżył się do nas i zaczął mnie po naszemu rozpytywać: jak to wszystko było?
A gdym mu, o ile sił starczyło opowiedział, to on mi na to rzekł, że nie mam co tu robić, ale najlepiej, żebym z wojskiem szedł za granicę, bo tu głową nałożę za to, co zrobiłem.
— Za dwa dni — mówił ten oficer — drogi po tej burzy straszliwej ponaprawiają i nasza brygada w dalszy pochód ruszy; choćby na plecach przeniosą cię żołnierze na węgierską ziemię... Wart tego jesteś, bo omal życia nie utraciłeś w obronie naszych nieszczęśliwych, lecz i nierozważnych wodzów.
Wtedy zbliżył się doktor i coś z tym oficerem szeptał, czego jednak nie mogłem rozumieć. Po chwili oficer znowu zwrócił się do mnie i do mego ojca:
— Doktor mówi — rzekł — że będzie mógł wytrzymać drogę, bo rana nieciężka, a on sam jak niedźwiedź silny.
Uśmiechnąłem się na te słowa oficera, podobały mi się one i w rzeczy samej uczułem się silniejszym.
Gdy nadszedł dzień wymarszu, ojciec i matka pobłogosławili mnie na drogę. Żegnałem ich ze smutkiem w sercu, bo przeczucie mi mówiło, że już ich w życiu tem nie zobaczę. Przeczucie się sprawdziło.
Ojciec dał mi trzos, w którym było pięćdziesiąt dukatów węgierskich i powiedział, że to na wojnę, a jak wrócę szczęśliwie,